"Dziewczyna z portretu" czyli krótka refleksja nad istotą prawdziwej miłości...
Witajcie po dłuższej przerwie :-) Nie pisałam dawno, ale też pochłonięta codziennością, pracą i prozą życia nie czułam, że mam Wam coś ciekawego do powiedzenia, a nie chciałam pisać po to tylko, żeby stworzyć taki sobie post, bo zawsze stawiam na jakość nie na ilość...
Tak, chciałabym pisać dla Was o tym, co naprawdę wydaje mi się ważne, ciekawe, poruszające. Nie chcę tworzyć kolejnego bloga - kalki innych blogów. Nie chcę żeby był jednym z wielu lecz miejscem wyjątkowym. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że jeszcze długa droga przede mną by odkryć właściwą ścieżkę rozwoju ale wierzę, że dam sobie radę... A Wy mi w tym pomożecie odwiedzając, czytając, komentując...;)
Inspiracją do tego by usiąść przed monitorem, położyć palce na klawiaturze i zamienić swoje myśli, wrażenia i emocje w słowa, by później wysłać je w wirtualną przestrzeń do Was stał się niezwykły film "Dziewczyna z portretu". Obejrzałam go kilka dni temu i powiem szczerze, jeśli jakość filmu mogłaby przełożyć się na ilość wylanych łez, spowodowanych wzruszeniem, to ja przelałam całe morze łez, co dawno mi się nie zdarzyło z powodu filmu... Moje emocje zostały wystawione na bardzo ciężką próbę... Owszem przewidywałam, że ten obraz nie będzie łatwy i prosty, ale nie byłam przygotowana na taką eskalację wzruszeń, które zmiażdżyły doszczętnie moją duszę, sprawiły, że się poddałam i oddałam całkowicie tej historii...
To jest właśnie jeden z tych filmów, których się nie ogląda lecz przeżywa wraz z bohaterami, czując każdym nerwem, całym sobą ich ból, miłość, nadzieję i rozdarcie wewnętrzne, płacząc razem z nimi i śmiejąc się kiedy oni są szczęśliwi.
Z całą pewnością niewątpliwa to zasługa odtwórców głównych ról. Alicia Vikander i Eddie Redmayne pokazali wyjątkowy talent i kunszt sztuki aktorskiej wcielając się w bohaterów tego dramatu. Myślę, że nie tylko Alicia ale oboje zasłużyli na nagrodę Oscara i w sumie dziwi mnie, że tylko rola kobieca została doceniona przez akademię na tegorocznym oscarowym show. Eddie miał bardzo trudne zadanie zagrać dwie postacie w jednej osobie, pokazać kobietę w ciele mężczyzny i zrobił to po mistrzowsku, bez odrobiny sztuczności czy braku wiarygodności. Tylko aktor o ogromnej wrażliwości i empatii potrafi dokonać czegoś takiego.
Fabuła filmu oparta jest na faktach autentycznych i opowiada historię życia i miłości małżeństwa duńskich artystów malarzy Einara i Gerdy Wegener. Ona kochała go bezgranicznie, a on powoli odkrywając swoje prawdziwe "Ja", kobietę Lili Elbe coraz bardziej oddalał się od niej choć odnoszę wrażenie, że nigdy nie przestał kochać Gerdy nawet jako Lili. To dzięki portretom Lili, które tworzyła, Gerda odniosła wielki artystyczny sukces, lecz przyszło jej za to zapłacić bardzo wysoką cenę bo Einar już nie tylko na obrazach stawał się Lili lecz stała się ona jego alter ego... A może była w nim od zawsze tylko potrzebowała bodźca żeby wydobyć się na powierzchnię jego świadomości...
Nawet w dzisiejszych czasach gdzie wydaje się, że nie ma już tematów tabu, w wielu środowiskach nadal wytyka się palcem ludzi o odmiennej tożsamości seksualnej, nie mówiąc już o odmiennej tożsamości płciowej, a co dopiero w I poł XX wieku, wtedy takich ludzi uważano wręcz za chorych psychicznie! Podziwiam heroizm z jakim Lili postanowiła walczyć o swoją kobiecość także w wymiarze fizycznym, poddając się pierwszej w historii operacji zmiany płci, a Gerda ją w tym wspierała co świadczy o prawdziwej wielkiej miłości do osoby, nie tylko egoistycznej miłości kobiety do mężczyzny, żony do męża lecz człowieka do człowieka. Jeżeli naprawdę kocha się drugiego człowieka to przede wszystkim dążymy do jego szczęścia, nawet jeśli oznacza to wyrzeczenie się własnych pragnień...
W jednej z końcowych scen Lili mówi do Gerdy: "Czym sobie zasłużyłam na tak wielką miłość..?" No właśnie sęk w tym, że niczym bo nie kocha się za coś lecz mimo wszystko....
Każdemu z nas życzę możliwości doświadczenia takiej pięknej i prawdziwej miłości, choć oczywiście nie w tak dramatycznych okolicznościach...;) A kto jeszcze nie widział filmu to serdecznie polecam bo naprawdę warto, tylko przygotujcie sobie zapas chusteczek, ostrzegam...:-)
The Danish Girl/Dziewczyna z portretu (2015)
reżyseria: | Tom Hooper |
---|---|
scenariusz: | Lucinda Coxon na podstawie powieści Davida Ebershoffa. |
Komentarze
Prześlij komentarz